Aby złowić rzecznego bolenia z reguły potrzebujemy sprzyjających okoliczności. Wśród nich najważniejsze to aktywne bolenie, dobry układ łowiska abyśmy mogli swobodnie operować wędką i rozmaitymi przynętami, oraz nasze samopoczucie – jeśli mamy zły biomet, to lepiej przestawić się na krąpie lub klonki, lub filatelistykę. Z jeziorowymi boleniami jest jeszcze ciężej, i tutaj wspomnianych okoliczności potrzebujemy znacznie więcej. Jest jednak ciekawa różnica pomiędzy boleniami z tych dwu środowisk. Owa różnica wymusza na wędkarzu odpowiednie postępowanie, a niedoświadczonym wędkarzom stwarza nie lada dylemat. Mianowicie: wykonywać dalekie rzuty, a następnie prowadzić długo i wolno przynętę, czy też zarzucać krótko, często i szybko prowadzić. Na ogół bolenie pozwalają się łowić obu sposobami, a mieszając wszystkie parametry rzutu i prowadzenia, otrzymamy tak wiele skutecznych kombinacji, jak wiele jest boleni i łowisk. Ale…
No właśnie, zawsze istnieje to ale. Na moich łowiskach łowię rozmaicie, jednak z przewagą „krótko i wolno”. Czyli: zarzucam niedaleko i prowadzę wolno. Od razu powiem, że takie spinningowanie jest wygodne, daje ryby (nie tylko bolenie), pozwala wykorzystać znacznie więcej przynęt (nie tylko stricte boleniowych), pozwala korzystać z wędzisk nie tylko boleniowych, pozwala lepiej poznać łowisko, ale…
Ale nic za darmo. Muszę zbliżyć się do boleni na tyle, aby swobodnie oddać krótki rzut. W praktyce nie jest to łatwe zadanie, zwłaszcza w rzece, gdzie dno i nurt są rozmaite, nierzadko trudniejsze do pokonania niż stado najostrożniejszych rekordowych boleni.
I gdy usiłuję podejść odpowiednio blisko boleni, zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby rzucać daleko i prowadzić wolno, a może rzucać jeszcze dalej i prowadzić nieco szybciej…
(WP)