Wędkarzom znad Wisły i Odry przytrafiają się zagadkowe zdarzenia. Wkrótce stają się szkieletem, na którym tworzy się relacje, które po kilku miesiącach przeistaczają się w przygody, a w następnych sezonach zalążkami do tworzących się legend. Krążą wśród wędkarzy okolicznych i przyjezdnych jako opowieści znad wody. Jedne wiarygodne, inne robią wrażenie jedynie na młokosach. Bardzo często bohaterem tychże opowieści jest tajemniczy Azjata – ryba z Dalekiego Wschodu, a dokładnie ze środkowego i dolnego biegu potężnej rzeki Amur. No i czar tajemniczości prysł – już wiecie, że chodzi o amura.
Do polskich wód rozpoczęto wsiedlanie amura białego około roku 1960. Zadomowiły się w naszych łowiskach na dobre, jednak nasze warunki środowiskowe uniemożliwiają im rozród. W tym przypadku Naturę wyręczają ludzie – ichtiolodzy. Dzięki introdukcji polskim wędkarzom przybyła kolejna ryba szalenie trudna do złowienia, przy czym wszystkie fazy łowienia: nęcenie, zacięcie, hol i podebranie stanowią nie lada wyzwanie dla wędkarza. Niewielu wychodzi z niej zwycięsko. W najlepszej sytuacji są łowiący z dna. Zazwyczaj szukają oni tych ryb w żwirowniach, kanałach i jeziorach z ciepłą wodą a jeśli w rzekach, to najczęściej w zastoiskach, głębokich spowolnieniach nurtu czy rozległych zatokach. Niejednokrotnie wielodniowe, specjalistyczne i zaplanowane wg taktycznej logiki nęcenie w końcu przełamuje nieufność amura. Teraz tylko jeden krok dzieli wędkarza od walki, bo wystarczy, że żerujący amur podniesie identycznie wyglądający, ale uzbrojony kąsek. Ale z zacięciem będzie kłopot, gdyż pysk ma wyjątkowo twardy, więc o samozacięciu lepiej zapomnieć.
W trudniejszej sytuacji znaleźli się spinningiści, zwłaszcza rzeczni. Na tych łowiskach nie ma już mowy o regularnym spinningowaniu amurów – przecież to roślinożercy niczym sarny na leśnej polanie. Dlatego specjalizacja w połowach nie wchodzi w rachubę. Zbyt często o złowieniu decyduje przypadkowość, ślepy traf. Jednak, jak to w życiu bywa, przypadkowi można pomóc, a dobrzy wędkarze to potrafią. Aby spinningista wyraźnie zwiększył szansę zacięcia amura, musi odnaleźć właściwe łowisko. W okolicy musi bytować stadko ryb, inaczej lepiej sobie odpuścić. W dużych rzekach najczęściej będą to rozległe blaty ze spowolnionym nurtem, ciche i głębokie zatoczki – najlepiej z zieloną roślinnością, niespieszny a nawet leniwy nurt płynący wzdłuż burty brzegowej porośniętej wodną roślinnością oraz niegłębokie, ale rozległe przykosy. Amur, podobnie jak sum lubi wygrzewać się w słońcu, dlatego uwadze wędkarza nie może umknąć żadne z miejsc w rzece, gdzie ryba mogłaby w bezruchu, ciszy i spokoju wygrzewać swój grzbiet tuż pod powierzchnią wody. Kolejnym, bardzo ważnym czynnikiem
w aranżowaniu spotkania z amurem jest użyta przynęta. To ona ostatecznie nawiązuje kontakt z rybą, to ona kusi, przekonuje, zachęca i podstępnie żądli pysk wielkiej ryby. Skoro w tak wielkim stopniu sukces wędkarski zależy od przynęty, tej właśnie wędkarz powinien poświęcić dużo uwagi. Bywa, że dorodny amur połakomi się na kolorowego rippera lub niewielkiego woblera o wściekłych barwach, ale wśród przynęt spinningowych prym wiodą dwie „amurowe” przynęty: srebrzysta obrotówka ze skrzydełkiem podłużnym (od numeru 2 wzwyż) oraz brązowawe i zielonkawe z czerwonymi dodatkami gumy.
Trudniejsze od zacięcia Jest doprowadzenie ryby do podbieraka. To wyjątkowo silną i wytrwała ryba, walczącą w nurcie długo i wytrwale. Sekundy po zacięciu są próbą sprzętu i sił, umiejętności i wytrzymałości, gdyż ukłuty amur błyskawicznie odjeżdża w nurt z gwałtownością i prędkością, o której boleń może jedynie marzyć. W jednej chwili z kołowrotka ubywa pięćdziesiąt, sześćdziesiąt metrów żyłki! Dwunastokilowa rzeczna torpeda powtarza odjazdy nawet czterokrotnie! Dlatego wędkarz potrzebuje długiego, dobrej jakości węglowego spinningu, 200 metrów równie dobrej jakości żyłki o grubości - co najmniej 0,25 mm. I cierpliwości. Dużo cierpliwości. Cdn.
Na zdjęciach pokazałem gumy Predator Mann`s i obrotówkę Libra firmy Wirek.